"Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu...", czyli mój sonet o Krymie. Część 2
"Ajudah"
Lubię
pooglądać wsparty na Judahu skale,
Jak spienione bałwany to w czarne szeregi Ścisnąwszy się buchają, to jak srebrne śniegi W milijonowych tęczach kołują wspaniale. Trącą się o mieliznę, rozbiją na fale, Jak wojsko wielorybów zalegając brzegi, Zdobędą ląd w tryumfie i na powrót, zbiegi, Miecą za sobą muszle, perły i korale. Podobnie na twe serce, o poeto młody! Namiętność często groźne wzburza niepogody, Lecz gdy podniesiesz bardon, ona bez twej szkody Ucieka w zapomnienia pogrążyć się toni I nieśmiertelne pieśni za sobą uroni, Z których wieki uplotą ozdobę twych skroni.
Adam Mickiewicz
|
Tak właśnie brzmi sonet o Ajudahu, tak właśnie wygląda Ajudah. Szczyt ten można podziwiać jadąc chociażby przez miasto Ałusztę i nie byłoby w nim może nic ekscytującego, gdyby nie kształt góry. Co przypomina? Zgadujemy..... Zgadujemy..... No co? Na Krymie mówi się, że mickiewiczowski Ajudah to niedźwiedź zanurzający swój pysk w morzu. Czy można sie z tym nie zgodzić? Przemyślenia zostawiam czytelnikom :)
Naszą kolejną przygodą na Krymie była Jałta. Jałta, można by powiedzieć, że to typowy kurort nadmorski o dość wysokich cenach i małych kamienistych plażach. Myślę jednak, że warto tu zajrzeć. Zaraz opowiem dlaczego. Miasto leży w półkolistej zatoce, którą otacza łańcuch wzniesień. Sama Jałta umiejscowiona jest po prostu na wzgórzu. Jej nazwa pochodzi z języka greckiego: "jałos", tzn. brzeg. Corocznie Jałtę odwiedza blisko 2 miliony turystów. Oprócz licznych soborów, kościołów i ormiańskich świątyń, warto przejść się nadmorskim deptakiem, pełnym palm, restauracji, straganów czy przybrzeżnych statków.
Chyba jednak największe wrażenie robi przejażdżka kolejką linową
na wzgórze Darsan. Podróż odbywa się w dwuosobowych koszykach, jadących
spacerowym tempem (ok.12 minut), dzięki czemu w trakcie jazdy możemy podziwiać
pięknie rozciągającą się ze wzgórza panoramę okolicy.
Około 3 kilometry od Jałty leży natomiast Liwadia. Dostaliśmy się tam prosto z jałtańskiej promenady. Również nazwa Liwadia pochodzi z jęz. greckiego i oznacza „łąka”, ponieważ kiedyś w miejscu tym znajdowały się duże polany, a tereny zamieszkiwali Grecy. Najważniejszym miejscem w Liwadii jest piękny biały Pałac – Muzeum, który na początku był własnością Polaka – hrabiego Potockiego, potem przeszedł w posiadanie rodziny carskiej. Wielki Pałac wybudowano w stylu wczesnego renesansu z elementami sztuki bizantyńskiej, arabskiej i neogotyku.
Najważniejszym faktem, jaki wydarzył się w pałacu, było podpisanie przez Stalina, Churchilla i Roosevelta Paktu Jałtańskiego. Tak więc w środku mamy możliwość obejrzenia okrągłego stołu, przy którym pakt został przypieczętowany, sali obrad, gabinetu Stalina, czy też zakupienia słynnych matrioszek, czego podobno należy dokonać będąc na Krymie.
Przed pałacem można podziwiać mały ogród i piękną
roślinność.
W Liwadii znajduje się także wielki park obejmujący blisko
60 ha. Wśród licznych róż i egzotycznej zieleni poprowadzono wiele ścieżek,
którymi spacerować można by było całymi godzinami…..Dzięki czemu powstały
piękne, zielone i słoneczne zdjęcia :)
Kolejnym wspaniałym zabytkiem znajdującym się niedaleko
Jałty, w obrzeżach miasteczka Ałupka, jest Pałac
Hrabiego Woroncowa. Pałac ten wygląda jakby powstał nie w XIXw., lecz na
przestrzeni co najmniej kilku stuleci. A to dlatego, że zróżnicowany jest
stylowo – począwszy od ostro zakończonych baszt zamku feudalnego z obronnym,
zębatym murem, a skończywszy na wyszukanym gmachu głównego korpusu, zbudowanego
w stylu elżbietańskim. Również neogotyk miesza się tu z elementami orientalnymi,
np. wewnątrz głównego portalu znajduje się werset z Koranu: „Nie ma boga nad
Allaha”. No cóż, nic tylko zamieszkać! A Ewa już prawie się przymierzała, aby
tam zostać. Wcale się nie dziwię ;)
A teraz czas na wyjątkowe miejsce, gdzie ma się nieodparte wrażenie, jakbyśmy znaleźli się gdzieś na końcu świata......Półwysep Tarchankut niezbyt wiele mówi przeciętnemu turyście. Żeby nie powiedzieć, że nie mówi nic. A szkoda, bo jest to jedno z nielicznych dziewiczych miejsc, znajdujących się na Krymie. Nazwa Tarchankut pochodzi od tureckiego słowa "tarchan", czyli miejsca wolnego od podatków. Od XV do XVIII w. na tych terenach osiedlali się muzułmańscy duchowni, którzy nie płacili danin państwu. I tak oto można na miejscu zobaczyć z daleka ich siedziby:
Powierzchnia półwyspu to 1,5 tysiąca kilometrów kwadratowych, a ludność liczy około 32 tysięcy. Wybrzeże Tarchankutu składa się z przeplatających ze sobą piaszczystych i kamienistych plaż oraz wysokich do 60 metrów klifów. A wszystko to otoczone bezkresnym stepem. Krajobraz zapierał dech w piersiach. Tutaj wdycha się powietrze zupełnie inaczej. Magia po prostu.
Kamienista plaża wcale nie odstraszyła nas od zażycia kąpieli słonecznych i morskich,
oraz od sesji fotograficznych na skałach, skałkach i małych jaskiniach ;)
Ostatnią wycieczką, jaką odbyliśmy na Krymie (aż smutno się
robiło, gdy trzeba było się pożegnać z tym pięknym półwyspem) było miasto Sudak,
a właściwie Twierdza Genueńska w Sudaku. Co ciekawe „sudak” w
tłumaczeniu z języka rosyjskiego znaczy „sandacz” czyli to samo, co po japońsku
„suzuki” ;) Twierdza Genueńska jest natomiast wizytówką miasta. Budowla ta
została stworzona przez konsulów genueńskich w latach 1371-1469, a obecny jej stan
to już rekonstrukcja. Do jej wnętrza dostać można się przez barbakan i bramę
główną.
Dawniej wewnątrz twierdzy były ulice, dzielnice mieszkalne, punkty handlowe itp. Z tych wszystkich zabudowań na wzgórzu pozostał jedynie meczet, ruiny kościoła, cysterna i fundamenty mieszkań. A to Twierdza Genueńska z zewnątrz:
W okolicach Sudaku znajduje się także miasteczko Nowy Świat (Nowyj Swiet). Jest to miasto księcia Lwa Golicyna i centrum produkcji jego słynnego szampana krymskiego. Morze wcina się tutaj w głąb lądu trzema zatokami: Zieloną, Niebieską i Błękitną. Nad miejscowością wznosi się majestatyczna góra Sokół, na której stokach rośnie reliktowa sosna Stankiewicza, liczne są też endemity, za sprawą których pobrzeże Nowego Świata posiada status rezerwatu botanicznego.
Rezerwat i miasto nazywane są często „nadmorskim amfiteatrem skalnym”. Spacerując rezerwatem trzeba zaopatrzyć się w wodę, koniecznie! Kiedy my wędrowaliśmy, była połowa września, a żar lał się z nieba. Co jakiś czas trzeba było przystawać na odpoczynek, a i my odprawialiśmy modły o chwilkę chmury na niebie. Nawet brzuchy trzeba było wietrzyć ;)
Tutaj muszelki wtopione w skalne ścieżki.
Będąc w rezerwacie mijaliśmy fantastyczne formy skalne, lazurową wodę, zieloną roślinność. Ten długi spacer doprowadził nas, przez tzw. Schody Teściowej (widoczne w głębi na zdjęciu)
do Ścieżki Golicyna z charakterystycznym delfinkiem,
prowadzącą do Groty Golicyna, w której trzymał on wino i ugaszczał nim gości.
Jeśli chodzi o krymskie przysmaki, to niewiele spróbowaliśmy. Ale niektóre są nieco zaskakujące. Np. to co robi moja mama na patelni z jabłkami i nazywa to placuszkami racuszkami to są to typowo ukraińskie bliny. Można je podawać na słodko (z dżemem, owocami), lub na ostro (z mięsem czy serem). Zdjęcia nie z mojej kolekcji, ale mimo to chciałam pokazać typowo krymskie jedzenie.
Ponadto znana jest pachława, czyli francuskie ciasto zalane miodem (tu z lewej),
Czii Borek – rodzaj pierogów z mięsnym, serowym, warzywnym lub ziemniaczanym farszem, smażonych na głębokim oleju (również można je znaleźć w Polsce),
A także spotkaliśmy lawasz (liepioszkę) czyli okrągły niekwaszony chleb. Niektórzy próbowli też mleka od konia, ale my się jakoś nie mogłyśmy przekonać ;), oraz kwas chlebowy – spróbowałam łyka, ale to chyba też nie mój gust. No cóż, o gustach smakowych się nie dyskutuje ;) Tutaj lawasz i kwas chlebowy, który Ukraińcy sprzedają na ulicach z ogromnych koncentratów :
I tak zakończyła się nasza przygoda z Ukrainą, z Krymem. Jedna z najciekawszych, najbardziej odkrywczych, najbardziej urozmaiconych i zaskakujących. Nie zawsze łatwa, wygodna; czasem warunki dawały się we znaki. Ale gdybym miała komuś polecić Krym, to zrobiłabym to bez wahania. Tutaj znajdziemy ogromne bogactwo kultur, zupełnie inny folklor, podobną kuchnię, pyszne wina i niesamowitą przyrodę. Połączenie gór, morza i stepów to symbioza sama w sobie, których nikt i nic nie jest w stanie rozdzielić. I tak od wieków. I pewnie na zawsze. Niech tak zostanie, bo kiedy ktoś z Was postanowi obejrzeć te miejsca z bliska, gwarantuję satysfakcję i zapierające dech widoki. Wyciśnijcie z Krymu wszystkie soki, a będą płynęły w Waszych sercach na zawsze......
Piękne miejsce! W liceum uwielbiałam Sonety Krymskie Mickiewicza. Zdjęcia są super. Co do kwasu chlebowego też nigdy nie dałam sie przekonać..
OdpowiedzUsuńno mnie też przez gardło przejść nie mógł ;)
OdpowiedzUsuń