Albania – europejskie „id”, czyli lęk
Albanię, jako europejskie
„id” – czyli lęk, porównał dzięki psychoanalizie Andrzej Stasiuk. I chyba
coś w tym jest, bo w Albanii możemy doświadczyć czegoś, co w Europie jest już
niemal niemożliwe. Ich codzienna walka z przeciwnościami losu może zyskać
posmak prawdziwej przygody. Pomoże nam w tym pogodne niebo, gościnność
Albańczyków, dostęp do Adriatyku, ale i góry pokryte bunkrami, 20-letnie
mercedesy królujące na pozbawionych asfaltu drogach czy niedokończone, brzydkie
domy. Mimo to postaram się jakoś zachęcić do wyprawy ;)
Naszym pierwszym przystankiem w Albanii było niewielkie, ok.
20-tysięczne miasteczko Kruja.
Położone jest na niewielkim wzgórzu, a słynie
z bohaterskiej przeszłości. Największą atrakcją miasta jest zachowana do
dziś cytadela Skandenbega. Była to siedziba największego bohatera albańskiego
wszechczasów, który przez 24 lata walczył tu z przeważającymi siłami tureckimi
i nie został pokonany. Dla Albańczyków obiekt ten jest wiec prawdziwą
świętością.
oraz zajrzeć do Muzeum Skandenbega czy częściowo odbudowanej
budowli wg planów Pranvery Hodży, córki albańskiego dyktatora.
Z centrum miasta do twierdzy prowadzi stara, niedawno
odrestaurowana i urokliwa uliczka handlowa (zwana też tureckim bazarem), na
której zachowały się stylowe domki i warsztaty z XIXw. Jest tu wiele sklepików
z pamiątkami. Większość z nich posiada oczywiście dziesiątki tysięcy
przedmiotów upamiętniających bohatera Skandenbega oraz brandy/koniak z napisem
„Skandenbeu” za niewiele euro. Można je nawet skosztować przed zakupem, i co
ciekawe, zarówno koniak, jak i brandy, smakują tak samo ;)
Na bazarze znajdziemy ponadto całą masę staroci, upchniętą w
sterty, gdzie zgromadzona została cała przeszłość Albanii – rzeźbione skrzynie,
stoły, wodne fajki, noże, wazony, imbryki, naszyjniki, szable, sprzęty z drewna
czy z kości, garnki, aparaty, hełmy z czasów wojny, a nawet sklep z dywanami,
które są robione „tu i teraz”. Tam znaleźć można chyba wszystko, jakbyśmy
weszli do sezamu, gdzie barbarzyńska rozmaitość
rozpycha się rękami i nogami! A całość wytarta od dotyku, wygładzona
przez pokolenia, ani trochę nie udawana i przetarta na sprzedaż. Jakżeby odejść
i nic nie kupić?
O ile Kruja wydała nam się całkiem sympatycznym miasteczkiem
(handlarze i babuleńki z kramików zagadywali, pokazywali swoje wspaniałości i
uśmiechali się urzekająco), o tyle wyjeżdżając z miasta mogliśmy podziwiać
dawno nie remontowany hotel z brzydką (acz bezpłatną) toaletą czy rozwalony,
totalnie zrujnowany sklepik. Ale czy i u
nas takich się nie spotka?
Mercedesów było tu faktycznie aż nadto, jednak zdjęć im nie
robiliśmy, bo i po co? Albańczycy są zakochani w tych samochodach – wolą nie
dokończyć swojego domu, ale mercedesa mieć muszą. Ech…… Dziwna mentalność.
Z Kruji udaliśmy się do stolicy państwa – Tirany. Niestety tutaj czekało nas
lekkie zaskoczenie, bo spodziewaliśmy się zobaczyć jakąś ładną metropolię.
Tymczasem nasze oczekiwania powoli osuwały się na dalszy plan. A szkoda…..
Jeśli mam się wypowiadać, to mogę powiedzieć, że stolica jest w zasadzie
kwintesencją całego kraju: obok stosunkowo zadbanego centrum z najciekawszym miejscem, jakim jest Plac znanego nam już Skandenbega, z
monumentalnym bankiem w tle.
Istnieją tu także brzydkie i obskurne peryferia. Zacznijmy
więc od tego, że przy samym placu bohatera Albanii znajdują się niedokończone
lub też zrujnowane budynki z ogromem kabli wiszących nad głowami. Gdyby była
burza, przyznaję, że bałabym się przejść tamtędy.
starocie i sklepik zoologiczny (?), ale także normalne owoce
i warzywa ;) Zakupiliśmy nawet melona, który przyjechał z nami aż do Polski ;)
Ciekawostką może być także to, że na Bałkanach (oprócz
Serbii i Bułgarii), nie spotkamy nigdzie Mc’Donaldsa. Ale może to nawet i
dobrze ;) Istnieją jednak restauracje tworzone na wzór tej najsłynniejszej
fastfoodowni i tu w Tiranie nazywają się „Kolonat”. Oto jedna z nich:
Tak więc Tirana stolicą, ale nie zachwyca. Zdecydowanie
bardziej polecam Kruję.
Słów kilka jeszcze o niedawnej historii samej Albanii.
Mówiąc o lęku, jakim parafrazowałam wypowiedź Andrzeja
Stasiuka o Albanii, a który towarzyszy mieszkańcom tego państwa, miałam na
myśli niezaprzeczalny fakt, którym jest aktualny stan umysłu tych ludzi. Nie
bez kozery mówi się, że Albania jest najbardziej wyobcowanym krajem Europy.
Rządzona twardą ręką przez komunistę i dyktatora Envera Hodżę, Albania była
pierwszym na świecie państwem ateistycznym. Pod koniec lat 70. XXw. Wybuchł do
tego konflikt z Chinami, przez co państwo znalazło się w całkowitej izolacji
międzynarodowej. Poczucie zagrożenia ze strony niemal całego świata zaowocowało
powstaniem jednego z najbardziej charakterystycznych widoków w Albanii – betonowych bunkrów. W szalonym planie,
który zrodziły głowy teoretyków komunizmu, każda rodzina miała mieć przeznaczony dla siebie schron na wypadek
obcej agresji. Na ich budowę szła lwia
część budżetu państwa. Dziś zaniedbane i zdewastowane (a jest bunkrów w Albanii ok. 600 tysięcy!) straszą swym wyglądem,
stając się swoistym symbolem zniewolonego kraju.
Do dziś większość Albańczyków posiada w swoich domach broń. U niektórych wycieczkowiczów pojawiał się na twarzy pewien grymas zmieszania i strachu, czy aby na pewno chadzanie ulicami albańskimi będzie takie bezpieczne. Ale bez przesady – akurat na turystów Albańczycy nastawieni są zupełnie pokojowo i miło.
Do dziś większość Albańczyków posiada w swoich domach broń. U niektórych wycieczkowiczów pojawiał się na twarzy pewien grymas zmieszania i strachu, czy aby na pewno chadzanie ulicami albańskimi będzie takie bezpieczne. Ale bez przesady – akurat na turystów Albańczycy nastawieni są zupełnie pokojowo i miło.
Ten powolny okres
przemian, jaki przeszła Albania, jest przykładem na to, że, jak mówi A. Stasiuk
„nasz kontynent to ciemna studnia, w głąb
której powinni zerknąć ci, którym się wydaje, że bieg rzeczy został ustalony
raz na zawsze.” I tym zdaniem pozostawię wszystkich z własnymi
przemyśleniami.
Komentarze
Prześlij komentarz