Lwów, Kijów i Odessa - ukraińska konieczność w drodze na Krym...

     Witajcie! :)
     Tym razem wybierzemy się na wycieczkę do kraju naszych sąsiadów. Kraju, który jest niedoceniany przez Polaków. Kraju, o którym mówi się, że bieda i nędza. A ja udowadniam, że wcale niekoniecznie. Że to państwo, owszem, kontrastów piękna i brzydoty, ale tak urzekające, że nawet sam nasz wieszcz narodowy Adam Mickiewicz pisał o nim kiedyś przepiękne sonety. Mowa o Ukrainie, która, może i ma bolesną historię, ale tak różnorodnego krajobrazu jak tam, nie widziałam jeszcze nigdzie indziej. Potężne góry przeplatające się z ciepłym morzem, a na południu półwysep krymski z rozległymi stepami. A ponieważ uwielbiam poszerzać horyzonty, nie fascynuje mnie tylko komercyjny zachód Europy, ale także orientalny wschód.
Tak więc w 2009 roku wybrałyśmy się z moją przyjaciółką Ewą na Krym. Jednak zanim do niego dotarłyśmy, koniecznie należało zobaczyć ukraiński Lwów, Kijów i Odessę - "perełkę Morza Czarnego".
     Zacznijmy może od tego, że do Lwowa dotarliśmy (z klubem wyjazdowym Wytwórnią Wypraw) autobusem, ponieważ miasto ulokowane jest ok 30 minut od polskiej granicy. Jednakże po samej Ukrainie poruszaliśmy się koleją (ze względu na dość duże odległości).
W takich pociągach dalekobieżnych z reguły wszystkie miejsca są leżące, a do wyboru mamy 4 klasy. My wylądowaliśmy w Płackartnyj (plakartach), czyli tanich wagonach bezprzedziałowych, które spotkać można tylko na wschodzie (50 osób w odkrytych boksach). Uprzedzam, że najlepiej zajmować miejsca dolne, bo wtedy można schować bagaż do skrzyni pod łóżkiem. Miejsc znajdujących się wzdłuż przejścia radzę unikać - są mniej bezpieczne, mimo, że miałam okazję z takiego skorzystać. No cóż, wtedy całej nocy się nie prześpi, po pierwsze pilnując dobytku ;), a po drugie zwykle ktoś tam ciągle koło głowy nam się przechadza ;). Szefem wagonu jest prawodnik/ prawódnica, który roznosi pościel oraz dba o porządek w pociągu. Uruchamia też piec węglowy, dzięki czemu podróżni mają bezpłatny wrzątek i tanią herbatę czy kawę. Pościel jest płatna, ale nieobowiązkowa - radzimy brać, bo jest niedroga, chyba, że ma się coś własnego (np. śpiwór).
Z moich osobistych doświadczeń mogę powiedzieć, że prowadników mieliśmy dość zabawnych, którzy ewidentnie lubili w nocy napić się czegoś mocniejszego :P. Ponadto trzeba było wykazać się niesamowitą cierpliwością w kolejce do toalety (po pierwsze było nas bardzo dużo, po drugie, można się "załatwić" tylko w trakcie jazdy, nigdy podczas postoju i po trzecie, również tylko 5 min przed lub po postoju), oraz do umycia siebie i zębów ;). Wykazać można się było też giętkim ciałem, gdy trafiło się na łóżko górne, ponieważ przebrać się na takiej wysokości i niecałego metra do sufitu od łóżka, wymagało nie lada wyczynu i sprawności! Ale uwaga! Dało się, dało! :D (zdjęcie powyżej).
A tutaj z dwiema fantastycznymi dziewczynami z Warszawy, po dniu zwiedzania, zmęczone, ale zadowolone i uśmiechnięte :) Czekając na noc w pociągu :)
     Docieramy do Lwowa. Lwów to miasto niezwykłe: pełne brukowanych ulic, miłych zaułków, kolorowych kamieniczek. Miasto na styku cywilizacji Zachodu i Orientu, świata łacińskiego i prawosławia. Miasto zbudowane przez Rusinów, Polaków, Ormian, Żydów i przedstawicieli innych narodów. Osobiście Lwowem byłyśmy zachwycone. Dlaczego? Dlatego, że odnalazłyśmy w nim drugi Kraków. Spacer po mieście to wędrówka przez najrozmaitsze epoki i style. Szczególnym miejscem jest serce Lwowa - starówka. Obejmuje ona średniowieczne śródmieście z rynkiem i przyległymi ulicami oraz teren dawnego grodu Lwa (syna założyciela miasta - księcia Daniela Halickiego). Jest tu przeszło 1000 zabytków budownictwa, a 200 z nich to arcydzieła architektury światowej, dlatego też w 1998r. stary Lwów został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.
Spotkamy stare, ciekawe samochody, vespy czy też ukraińskich milicjantów.
Spacer po mieście możemy zacząć od placu Halickiego, a następnie przejdziemy placami i alejami, tworzącymi słynne Wały Hetmańskie - prawdziwy salon Lwowa, gdzie znajdziemy pomnik poety narodowego Tarasa Szewczenki oraz pomnik Adama Mickiewicza ( a przecież jest on również w Krakowie):
Warto przystanąć też przed budynkiem najstarszego w mieście hotelu Żorż, w którym pomieszkiwali najwięksi minionej epoki (Franciszek Józef I, J. Piłsudski, F. Liszt, H. Balzak), a z balkonu śpiewał J. Kiepura. Tu na zdjęciu jego podobieństwo na jednym z budynków starówki:
Wały Hetmańskie (obecnie prospekt Swobody) zamyka pięknie gmach Teatru Wielkiego Opery i Baletu. Porównywany z operą paryską i wiedeńską, wspaniałością fasady przyćmiewa podobno nawet krakowski Teatr Słowackiego.
Spod opery można przejść już do Miasta Stu Wież, jak zwano lwowską starówkę, słynącą z wielu świątyń rozmaitych wyznań. A więc znajdziemy tu: cerkwie prawosławne, ormiańskie katedry, kościoły i katedry katolickie, cerkiew wołoską, synagogi żydowskie, klasztory i kaplice.Do wyboru, do koloru. Rynek lwowski posiada także ratusz oraz interesującą Aptekę - Muzeum.
Niedaleko rynku znajdziemy także pomnik niedocenionego polskiego malarza Nikifora Krynickiego (którego w filmie grała polska aktorka Krystyna Feldman) oraz bardzo znany bazar z książkami.
Zwiedzając Lwów nie można pominąć tak ważnego miejsca dla Ukraińców, jak Cmentarz Orląt Lwowskich, a także Cmentarz Łyczakowski, na którym pochowane są znane polskie osobistości.

     Wieczorową porą we Lwowie jest natomiast bardzo klimatycznie. Przeskakując z knajpki do knajpki, próbując lokalnych specjałów procentowych możemy natknąć się na niespotykane u nas magiczne miejsca. Jednym z nich, jaki najbardziej utkwił nam w głowach, to wpisana także na Listę UNESCO knajpa Mazocha. Utworzona została na podstawie nurtu – masochizmu, a co on oznacza, wszyscy wiemy ;) Znajdziemy tam dość „interesujące” dziwne przedmioty, świadczące o masochizmie, ale ukazane raczej w zabawny sposób. I tak np. my trafiłyśmy akurat na „okładanego” przez panią pana oraz bardzo „wygodny” stołek dla mężczyzn. Popróbowałyśmy natomiast przeróżnych i przedziwnych alkoholi typu naftówka, benzynówka czy chrzanówka. Uwaga – MOCNE! :)))
Jeśli chodzi o gastronomię to sprawa klaruje się sama. Wystarczy spytać o Puzatą Chatę (Pyzatą Chatę). To rewelacyjna restauracja oferująca duży wybór dań ukraińskich w przystępnych cenach, w której wielkim plusem jest samoobsługa. Podkreślę również fakt, że jest to sieć restauracji, a więc Pyzate Chaty znajdziemy w każdym większym mieście na Ukrainie. Oczywiście są też inne knajpy, ale z autopsji sama polecam właśnie tę.

     Z Lwowa przenosimy sie koleją ukraińską do stolicy - Kijowa. Mówią, że Kijów to jedno z najładniejszych miast Europy. Ja mam trochę odmienne zdanie na ten temat, ponieważ panujący tam bogaty blichtr zamożnych aż zanadto kontrastuje z ubogimi staruszkami na ulicach, handlującymi chociażby ziemniakami czy żebrzącymi. Nie do końca mi to odpowiadało, gdy przyglądałam się aż tak dużemu kontrastowi, jednak myślę, że nie wolno Kijowa pominąć będąc na Ukrainie. Stolica ta leży nad brzegiem Dniepru, po obu jego stronach, wśród zielonych wzgórz i pięknych parków. Wzgórza prawobrzeżnego Kijowa (stare miasto), pokryte zielonymi skwerami to miejsce do spacerów i romantycznych spotkań ;) Lewobrzeżna część miasta natomiast to płaski nieciekawy teren, obecnie bardzo szczelnie zabudowany betonowymi blokami i centrami handlowymi rodem z czasów sowieckich.
Zwiedzanie Kijowa rozpoczęliśmy od tzw. Czerwonego Uniwersytetu, czyli Uniwersytetu Kijowskiego. Usłyszeliśmy, że dawniej był tutaj szpital dla psychicznie chorych osób, jednak czy to prawda, nie do końca wiadomo....
 Zaraz obok Uniwersytetu zaparkowała milicja - policja swoim mega szybkim autem ;)
Idąc dalej mogliśmy natknąć sie na Muzeum Michaiła Bułhakowa, który przez pierwsze lata swojego życia mieszkał tutaj wraz z rodziną na 2 piętrze. Jeszcze dalej Opera Kijowska.
Spacer po najstarszej części miasta możemy zacząć od skweru przy ul. Wołodymirskiej, dokąd najlepiej dostać się metrem. Tak! Tak! W Kijowie jest metro! :) Zaraz po opuszczeniu stacji nasz wzrok przykuje wypełniająca cały skwerek wielka bryła jednej z najbardziej znanych budowli miasta – Złotej Bramy, w którą Bolesław Chrobry podczas zdobywania Kijowa uderzył szczerbcem. Dziś jest to uroczy zielony placyk, na którym znajdziemy letnią fontannę i kawiarenkę (a obok kawiarni na drzewie siedzi kot zrobiony z plastikowych widelców ;). Kiedyś Złote Wrota były jedną z trzech głównych bram wjazdowych do miasta.
U wylotu ul. Wołodymirskiej znajduje się rozległy plac Sofijski. Od strony placu wchodzimy na teren Soboru Sofijskiego otworem bramowym, znajdującym się pod wielką dzwonnicą. Kompleks kijowskiej Hagia Sophia, zwany „matką ruskich cerkwi”, jest jednym z najwybitniejszych dzieł architektonicznych w skali ogólnoeuropejskiej. Świątynia wpisana jest oczywiście na Listę UNESCO.
Na końcu ulicy zaczyna się Zjazd Św. Andrzeja, który łączy Stary Kijów z Padołem. Swoją obecna nazwę zawdzięcza cerkwi wyznaczającej jego początek. Cerkiew Św. Andrzeja jest bowiem dla tej ulicy tym, czym dla paryskiego Montmartre’u bazylika Sacre Coeur. Świątynia ta zwieńczona jest późnobarokową kopułą z krzyżem, otoczoną czterema cebulastymi wieżyczkami. Wnętrze zadziwia prawdziwą orgią barw i bogactwem wystroju, będącym kwintesencją rosyjskiego baroku.
Niedaleko cerkwi znajdziemy także modernistyczne rzeźby upamiętniające mieszkańców sprzed I wojny światowej.
W Padole natomiast dostaniemy się w pobliże następnego celu – soboru Św. Michała, który znajduje się na Górze Michaiłowskiej. Kopuły świątyni pokryte są czystym złotem. Tutaj widok na sobór z placu Sofijskiego.
Ostatnią częścią, jaką zwiedzaliśmy, była ulica Chreszczatyk i Majdan Niezależności, czyli monumentalne miejsca Pomarańczowej Rewolucji z 2004r., a także największy ministerialny budynek, jaki widziałam. Ogrom nowoczesnych samochodów pod ministerstwem właśnie wtedy wprawił nas w mały niesmak.
Również i tutaj w Kijowie, zachęcam do odwiedzenia ludowej restauracji Pyzatej Chaty :)

     I znów wycieczka plakartami. Tym razem Odessa. Usytuowana jest na wzgórzach otaczających niewielką zatokę, w której mieści się port. Centrum miasta wznosi się 50m ponad poziom morza. Odessa ma niewiele ponad 200 lat, ale jest jednym z najciekawszych, „kosmopolitycznych” miast ukraińskich. Mieszkają tutaj najrozmaitsze nacje, tworzące mozaikę kulturową. W pełni zasługuje ona na nadany jej przydomek – „perełki Morza Czarnego”. Ciekawostka: swoją nazwę miasto zawdzięcza pobliskiej kolonii greckiej - Odessos, ponieważ w ówczesnej Rosji panowała moda na starożytność.
Kulturalnym centrum miasta jest Bulwar Nadmorski, liczący 500m długości i łączący Odessę z morzem. Tak natomiast wygląda plaża odeska, czysta i..... taka trochę grecka :) :
W połowie Bulwaru znajdują się Schody Odeskie nazwane później Potiomkinowskimi, które prowadzą w dół do portu oraz dużego hotelu, a w górę do centrum miasta. Schody te rozsławiła kultowa scena z filmu Siergieja Eisensteina pt. „Pancernik Potiomkin”, pokazująca bunt załogi okrętu Floty Czarnomorskiej. I my na tych schodach musieliśmy zrobić sobie zdjęcie. Wszyscy ;) :
Na końcu Bulwaru znajdziemy pałac księcia Michaiła Woroncowa, który z zewnątrz wygląda jeszcze jako tako ;), natomiast wnętrze podobno jest w fatalnym stanie:
Teatr Opery i Baletu znajduje się przy ul. Czajkowskiego. Opera odeska to jedna z najpiękniejszych tego typu budowli w Europie, zaraz po operze wiedeńskiej. Obie z resztą zostały zaprojektowane  przez tego samego architekta F. Fellnera. Obok opery bardzo piękne stare samochody.
Na ul. Pasteura znajduje się Państwowa Biblioteka Naukowa im. Gorkiego, która jest nie tylko zabytkiem architektury, ale tez jedną z większych bibliotek w kraju – liczy prawie 3 mln książek. Budynek zaś zaprojektowany w stylu pseudoklasycystycznym.  Po drodze mijaliśmy bogatą Różę Wiatrów, oraz alejkę parkową, w której czuć było nadchodzącą jesień…..
Koniecznie należy zobaczyć także wspaniały budynek kompleksu handlowego w Pasażu Odeskim, wzniesionym w latach 1898-99, który jest doskonałym przykładem rosyjskiego stylu imperialnego końca wieków.
Sama Odessa słynie także z wielu pomników. Mijaliśmy ich po drodze całe mnóstwo. Najciekawsze to pomnik Puszkina i Richelieu, ale także wiele, wiele innych. W małych parkach przy kawiarniach można znaleźć śliczne mosteczki, a na moście niedaleko portu całą masę żelastwa – kłódek zapiętych przez zakochanych (co najmniej jak we Wrocławiu:)
      I tak powoli dobiega końca podróż po Ukrainie. Ale za to zaczyna się kolejna przygoda – Krym! Tyle, że o nim już w następnym poście. A na koniec zdjęcie typowego dla Ukrainy dworca kolejowego. Szerokiej drogi!

Komentarze

  1. Przejażdżka takim pociągiem to musi być niezapomniana przygoda! Pomimo pewnych niedogodnień i tak pewnie pamięta się tylko te fajne rzeczy :). Strasznie dużo pomników tam na wschodzie :). Niektóre są pozostałością po komunie ale niektóre są naprawdę bardzo ciekawe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie - mimo niedogodnień - mam same piękne wspomnienia! Ba! Chciałbym takim pociągiem wybrać się kiedyś w podróż transsyberyjską! :)))

      Usuń
  2. Agnieszko,
    jadąc na Krym też miałam jechać identycznym pociągiem z leżankami. W ostatniej chwili okazało się, że jednak naszą wycieczkę zabierze autobus i wszyscy odetchnęli z ulgą, bo pociąg miał aż ciemne okna od brudu ;-)
    Potem, po przejechaniu może połowy drogi z Kowla, autobus się zepsuł (silnik zaczął się palić...) na środku pustkowia wśród plantacji słoneczników i na kolejny (który przyjechał bez siedzeń, bo służył do przewozu arbuzów) czekaliśmy ponad pół dnia. W rezultacie na miejsce dotarliśmy z ponad dobowym opóźnieniem, ale tej podróży nie zapomnę do końca życia :-)

    Serdecznie Cię pozdrawiam,
    E.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak autobusy na Ukrainie, ale nasz pociąg nie był taki brudny ;)
      Fakt jest jednak taki, że to również była jedna z moich fajniejszych podróży życia pociągiem :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty