Sautee Nacoochee - more & more... :)

     Hi everybody! :)
     I jak tam - nauczyliście się już nazwy mieściny Sautee Nacoochee? ;) Ja przyznaję, że kilka miesięcy przed przyjazdem miałam z tym problem, dopiero jak tam zawitaliśmy, nauczyliśmy się poprawnie ją wymawiać :) O samej nazwie - dlaczego taka i skąd się wzięła napiszę w osobnym poście. Dziś dalszy ciąg ciekawych miejsc w Sautee. Nie przedłużam, piszę :)

     Jednym z ciekawych miejsc, do których warto zajrzeć jest Art, Pottery & Jewelry Shop i wszystko, jak reklama wskazuje 'made in America' :) Zakupiłam tam napis nad nasze łóżeczko do sypialni ;) Zapraszam :)
Nie uwierzycie - to jest miska zrobiona z płyty winylowej! ;)
     Zaraz obok, trzeba tylko kawałeczek na pieszo przejść (należy uważać na auta, bo chodników brak) znajduje się sklep o tajemniczej nazwie Shotgun Annies. Skąd nazwa z bronią w tle? Nie wiem. Ale jak weszłam - oszalałam! Unikatowe antyki, meble, dekoracje do domu i ogrodu, lampiony, pamiątki, prace totalnie artystyczne z drewna i nie tylko - nic tylko wykupić z połowę tego co tam zobaczyłam :D
     Po przeciwnej stronie ulicy znajduje się Old Sautee Store, o którym pisałam w poprzednim wpisie, zaraz za nim dojrzymy ciekawy Green House, czyli sklepik z artykułami ogrodniczymi. Nawet dach miał pokryty trawą! Nie weszłam jednak, bo...
    ....moim oczom ukazał się zaraz naprzeciwko, przecudowny i przeuroczy The Lavender Cottage & Garden! Myślałam, że zwariuję! W lawendowych polach nigdy nie byłam (a szkoda, bo przynajmniej miałabym mniejszą ekscytację), więc to miejsce musiało wywołać mój zachwyt. Lavender Cottage jest butikiem/domkiem pamiątkowym oferującym różnorodne lawendowe produkty. Można po prostu zaopatrzyć się we wszystko co fioletowe lub lawendowe :) Ja zakupiłam cudnie pachnący (lawendą oczywiście) olejek do masażu całego ciała oraz mgiełkę do poduszki (żeby nam się słodko spało:). Z resztą - sami zobaczcie!
     Ostatnim już punktem naszej dzisiejszej wycieczki jest coś, czego nie mogłam przegapić (a nie zdążyłam zobaczyć w Atlancie). Jak już pisałam wcześniej - jednym z moich ulubionych klasyków amerykańskich jest książka Margaret Mitchell "Przeminęło z wiatrem", jak również i film z Vivien Leigh i Clarkiem Gable w rolach głównych. Dlatego moim obowiązkowym punktem w Sautee stało się Scarlett O'Hara Museum, nazywane Scarlett's Secret. Położone przy Highway 17 (jak i pozostałe wcześniejsze punkty), w cieniu drzew i delikatnych promieni słońca. Zawitaliśmy tam 2 razy, bo za pierwszym razem muzeum było nieczynne. Jednak właścicielka była i zaprosiła na następny raz. Nie odpuściłam. Kiedy zaparkowaliśmy za drugim razem auto, przywitały nas radosne kamienne króliki, potem różnorodne stoliczki i krzesła, ławeczki... Aż w końcu ukazała nam się fasada domu wystylizowanego na ten plantacyjny, niczym z książki czy filmu.
     Kiedy weszliśmy do środka właścicielka opowiedziała nam po krótce, jak owo muzeum powstało. Otóż całe swoje życie zbierała pamiątki, przedmioty związane z książką czy filmem. W końcu było ich tak dużo, że jej dzieci namówiły ją na otwarcie domu Scarlett. Cały dom pokryty jest tysiącami różnorodnych pamiątek, książek i filmów "Przeminęło z wiatrem" z różnych stron świata - nawet z Polski, figurek, ubrań V. Leigh z filmu, obrazów, oryginalnych rekwizytów z filmu i wiele, wiele innych...
     Naprawdę - byłam pod wrażeniem! Pod wrażeniem tej kobiety, która tak skrupulatnie całe swoje życie poświęciła na taką pasję. A teraz z tego żyje! Wejście do domu nie jest drogie, ale za to zakup pamiątek w Gift Shop jest już trochę droższy. Ja zakupiłam kalendarz z kadrami z filmu :) Moje małe marzenie, żeby zobaczyć Tarę (czyli dom Scarlett) zostało poniekąd spełnione i cieszę się jak dziecko :))) Za pierwszym razem (więc nie zdziwcie się że mam 2 różne ubrania:) właścicielka pokazała nam swoje zwierzaczki na tyłach domu :) Była to naprawdę przemiła kobieta... :)
     Jeśli chodzi o Sautee Nacoochee to był to prawie przedostatni post. Mówię prawie, bo następnym razem zabieram Was do winnic! Jednak niektóre zobaczyć można w Sautee, inne w tamtejszej okolicy. Tak czy inaczej - zapraszam już dziś! :) Bye!!! :)
PS. Zapraszam też oczywiście na DRUGIEGO BLOGA :)

Komentarze

  1. Ze zdjęć to inne Stany, które ja znam :) Na pierwszy rzut oka gdy spojrzałem na tę miskę to pomyślałem,że z winylem mi się kojarzy no i proszę, miałem nosa. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, nie dziwię Ci się, bo to wszystko tereny górskie, wiejskie. Z resztą, nawet ludzie w Georgii mówią specyficznym akcentem, takim trochę wiejskim (nie urażając ich oczywiście). Co innego Floryda, też Atlanta, ale i do takich wpisów dojdziemy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pozostaje mi nic innego jak napisać ho ho ho i czekać ;)

      Usuń
    2. Heh, trochę trzeba będzie poczekać, bo mam teraz bardzo intensywny okres i z pisaniem troche ciężko, ale mam nadzieję umieszczać wpisy chociaż raz w tygodniu :)

      Usuń
  3. Wow, muzeum Scarlett!! Uwielbiam i książkę, i film, i też bym chciała tam pójść! Podziwiam ludzi z taką pasją, jak ta pani... Ale jeszcze bardziej mi się podoba te sklep z lawendą. O mamo! Tam bym chyba majątek wydała!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja w wielu sklepach żałowałam, ze nie mam ze sobą walizki pieniędzy, hahah ;) Umeblowałabym i udekorowała cały dom :D

      Usuń
  4. Mnie sie bardzo podobaja te amerykanskie werandy.

    OdpowiedzUsuń
  5. O matko przepadlabym w tych sklapikach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z całą pewnością, Ja sama potrafiłam w niektórych Antique Stores spędzić pół dnia ;)

      Usuń
  6. Jak z filmu :) Takie swojskie klimaty to ja lubię ;) Ale do Stanów jeszcze mnie nie przekonałaś. Na razie tylko zachęciłaś do przeczytania "Przeminęło z wiatrem". Jakoś zawsze odkładałam tę pozycję na bok, bo nie przepadam za literaturą amerykańską. Ale spróbuję jeszcze raz się z nią zaprzyjaźnić. I może wówczas polubię też USA?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Specyficzny klimat wojny secesyjnej wymieszany z wielką miłością Rhetta i Scarlett... Postać tej kobiety jest tak interesująca, że jej charakterność na długo zostaje w pamięci :)

      Usuń
  7. Niesamowite. Prawdziwy oczopląs - oczywiście z zachwytu! Miska z winylu szczególnie mnie urzekła!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Sklepy z antykami uwielbiam, w mojej okolicy w kazdym miasteczku sa, a nawet w mojej niewielkiej wsi jest.Milosniczka "Przeminelo z wiatrem" nie jestem, ale sklep lawendowy mnie zachwycil.Podoba mi sie w tych Twoich Stanach, moze dlatego, ze przypominaja mi jak narazie moje angielskie klimaty.Chcialabym miec taka amerykanska werande ;-). A naparstki jeszcze nie dotarly :-( .Pozdrawiam.M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już widzę, że podobałoby mi się w Twoje Anglii... :)
      Naparstki nie dotarły??? Jeszcze? Jak to możliwe? :(((

      Usuń
    2. Zaczynam sie niepokoic, nadal nie dotarly :-( .Co prawda dzis listonosz zostawil mi karteczke, ze mam do odebranie w glownym oddziale poczty jakis list, ktorego on nie mogl dostarczyc, poniewaz nadawca nie zaplacil calej kwoty za przesylke.Dopiero musze tam pojechac, uregulowac cale £1,11 i moge stac sie wlascicielka owego listu, badz przesylki.Nie mam pojecia od kogo jest TO COS, a na owa poczte moge wybrac sie dopiero w poniedzialek :-(.Moze to one czekaja na mnie tam czekaja...?

      Usuń
    3. Dziwne, przecież pokazałam nawet pani w okienku co pakuję, jaką kopertę chcę - z bąbelkami, dodatkowo miałam jeszcze bąbelki ze sklepu - przeciw potłuczeniu naparstków, kazała zapłacić, to zapłaciłam - całość... Beznadzieja...
      No nic, zobaczymy w poniedziałek.
      Nie rozumiem tej sytuacji :(((

      Usuń
    4. Wiesz ja juz mialam 2 sytuacje, ze zginely moje przesylki wyslane zwykla poczta, dlatego mnie juz to nie dziwi, ze cos nie dociera.Czasami sie tez zdarza , ze niestety na polskiej poczcie listy sa przetrzymywane.Co do platnosci, to wlasnie mnie to zastanawia i mysle, ze to moze byc bardziej przesylka od kogos z UK, dlatego ta doplata,Sama juz nie wiem o co chodzi :-( .

      Usuń
    5. A co jak nie dotrą? Kurde, chociaż by mogli wtedy odesłać np. na mój adres, bo napisałam przecież też swój... :(

      Usuń
  10. A ja sobie od razu przeczytałam dwie relacje z Sautee-Nacooche:) Lawendowy domek jest super! W ogóle bardzo tam ładnie! A miskę z winylu gdzieś kiedyś u nas widziałam, ale nie mogę sobie teraz przypomnieć gdzie to było...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz... Czyli te Amerykańce nie koniecznie sami wymyślili miski z winylu ;)))

      Usuń
  11. Też lubię film Przeminęło z wiatrem i zazdroszczę wizyty w muzeum :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Witaj Agus,
    widze ze zwiedzasz piekne zakatki USA, super podroz!
    zamknelam bloga, na razie tak musi byc/ niestety/
    serdecznie Cie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej... szkoda, bo bardzo lubiłam czytać Migafkowe opowieści...
      Pozdrawiam ciepło!
      Wróć do nas najszybciej jak będzie się dało! :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty