Kreta - grecka wyspa pełna słońca!

     Kalimera! Dzień dobry! :)
     Kreta, Rodos i Santorini uważane są za najciekawsze z wysp greckich, każda z innego powodu. Mnie dane było być na dwóch z nich. Zaraz opowiem o jednej, bo myślę, że jeden post na dwie to za mało ;)
Zacznijmy od Krety...
     Kulturowo Kreta byłaby miejscem fascynującym nawet, gdyby nie zawitali tu Grecy. Przed ich przybyciem 4 tys. lat temu, istniała na wyspie wysoko rozwinięta cywilizacja zwana minojską. Jej ślady - ruiny pałaców czy złote naszyjniki - prawdziwe skarby - odnajdziemy wśród wzgórz porośniętych oliwkami i w zaciszu tutejszych muzeów. Kreta łączy w sobie wiele żywiołów, nie sposób się tu nudzić. Znajdziemy na niej wspaniałe piaszczyste plaże, góry, gwarne portowe miasta i wyborną kuchnię. Zapraszam więc na wycieczkę na Kretę! :)
Przyznajemy się bez bicia, że do Krety dotarliśmy wygodnie, jak na nas, bo samolotem ;) No cóż, chyba nie ma innej opcji - w końcu to wyspa :) Naszym celem była niewielka miejscowość Adelianos Kampos. Jest to popularny kurort turystyczny w zachodniej części Krety. Położony 7 km od Rethymnonu oraz 72 km na wschód od Chanii i 68 km na zachód od Heraklionu, gdzie znajdują się międzynarodowe lotniska. 
Nasz hotel zwał się Maravel Sky *** i choć pięciu gwiazdek nie było, byliśmy w pełni zadowoleni :) Czyste, ładne pokoje z klimatyzacją, 
 miła obsługa, 
piękny widok na palmy i odkryty basen, drinki trochę słabe, ale cóż ;),
przy wejściu do pokoju rosły figowce, 
a dookoła słychać było (czasem nawet baaardzo głośno) cykady. Jak to na Cykladach! :)
 Ponadto istniała możliwość korzystania z basenu z hotelu naprzeciwko, który już umiejscowione miał te sławetne 5 gwiazdek, więc po prostu korzystaliśmy :)
Adelianos Kampos znane jest przede wszystkim ze swojej rozległej, piaszczystej plaży (do której de facto mieliśmy 5 min., leżaki płatne)
Chociaż zdarzają się również płyty skalne i żwir, ale... pływać się da. Na nogi warto jednak założyć buty do wody, gdyż po pierwsze ułatwia to chodzenie, po drugie nie natkniemy się na żadne żyjątko morskie typu meduza czy jeżowiec.
Tak czy inaczej zachody słońca na Krecie prawie nie mają sobie równych ;) 
 W ciągnącym się wzdłuż drogi urokliwym centrum znajdziemy tradycyjne tawerny, bary i sklepiki. 
W jednej z nich, wraz z parą, którą poznaliśmy podczas wyjazdu, zjedliśmy prawdziwe typowo greckie smakołyki. Były to: wino oczywiście (białe, pół wytrawne i mocno schłodzone!), musaka (opowiem jeszcze o niej), baranina z ryżem i ziemniakami, masło czosnkowe i oliwkowe (to ciemne - pycha!) oraz spaghetti z owocami morza (znalazłam w nim krewetki, małże, ośmiorniczki, kalmary i anchois). 

Tak, jak już wspominałam, Adelianos Kampos leży niedaleko większego miasta Rethymnon, do którego non stop jeżdżą busy lub autobusy. I tak właśnie my na własną rękę, wybraliśmy się na jego zwiedzanie
Miasto Rethymnon narodziło sie na wzgórzu nad morzem. Uliczki tworzą tu niewielką, atrakcyjnie odrestaurowaną starówkę ze sklepami i zachęcającymi do wejścia zakładami gastronomicznymi. Można tu popodziwiać zarówno piękną roślinność okalającą budynki, jak i wystawy bazarowe pełne tutejszych smaków, np. ślimaków ;)
 Nieoficjalnym symbolem miasta jest fontanna Rimondi. Jej nazwa przypomina o weneckim gubernatorze Rethymnonu, J. Rimondim, który w XVIIw. kazał ją odnowić. 
Idąc ulicą Retynaki po ok. 100m. dojdziemy do meczetu Neratze z wysokim minaretem, obecnie remontowanym z funduszy UE. Sam meczet był kiedyś kościołem Santa Maria, który na muzułmańską świątynię został przerobiony przez tureckiego zdobywce miasta H. Paszę. Dziś w budynku mieści się szkoła muzyczna. I o ile posiada ona duży słoneczny plac z pięknymi drzewkami obsadzonymi granatami, o tyle mury szkoły są najzwyczajniej w świecie wymalowane przez uczniów sprayami, co robi niezbyt pozytywne wrażenie.
Więcej restauracji, bardziej nastawionych na turystów, i nierzadko z bardzo zdesperowanymi naganiaczami (sami byliśmy świadkami takich namolnych próśb o wejście do knajp, praktycznie każdej z nich!), znajduje się w zakolu portu. Najbardziej spodobały nam się wystawy knajp z najróżniejszymi owocami morza! :)
Jedna z głównych plaż Rethymnonu otoczona jest pięknymi zielonymi palmami, jest niewielka, mieści się obok niej boisko do gry w siatkę, a widok na miasto jest wart polecenia.
Jednak najciekawszym obiektem Rethymnonu pozostają ruiny twierdzy weneckiej, tzw. Fortezzy. Mury mają tu ponad kilometr długości, a wejście znajduje się od strony wschodniej. Twierdza była miastem w mieście, wypełnionym szeregiem budowli, nawet kościelnych, jak katedra Agios Nokolaos. Po zdobyciu miasta Turcy oczywiście przebudowali ja na meczet - to takie do nich podobne ;) Pod koniec rządów tureckich forteca utraciła znaczenie strategiczne i w jej mury wprowadzili się też cywile. Dzielnica była jedną z uboższych i bardziej "grzesznych" (działały tu domy uciech).
Najpiękniejsze widoki oferuje nam tutaj powolne schodzenie z wzgórza twierdzowego, kiedy podziwiać można rozbijające się morskie fale o skały i kamienie. Można tu spocząć w przybrzeżnej restauracji, lub zejść po schodach na kamienie (należy naprawdę uważać!). Daję słowo, że zdjęcia wyjdą przecudowne :) 

Teraz zapraszam na wycieczkę inną niż wszystkie, dzięki której zapoznamy się z tradycyjnym wiejskim życiem Kreteńczyków, bo Kreta ma do zaoferowania znacznie więcej niż ciepłe morze i słoneczną pogodę. Poznajmy jej rdzennych mieszkańców, ich zwyczaje, kulturę i kreteński sposób życia. Prawdziwe wiejskie życie toczy się z dala od głośnych i komercyjnych miejscowości północnego wybrzeża i aby je poznać trzeba pojechać w głąb wyspy. To właśnie w sercu wyspy można podziwiać fascynujące piękno przyrody, bujną i bogatą roślinność oraz wysokie i niedostępne góry. My na taką wycieczkę się udaliśmy do Axos :)
Zachwyciliśmy się pięknem dzikiej natury! Nasz postój wyznaczony był właśnie w wiosce Axos.
Zwiedziliśmy tu bizantyński kościółek z XIII w.,
pospacerowaliśmy po wiosce, oglądając tradycyjne kafeniony (w których głównie przesiadują mężczyźni) oraz różne sklepy.
Doszliśmy do tradycyjnej restauracji kreteńskiej z lampionami na drzewach, gdzie przywitano nas rakiją lub ouzo (czyli anyżówką).
Zaproszono nas do degustacji przepysznych potraw. Były to: zapiekany owczy ser (saganaki, czyli coś wspaniałego!),
tradycyjna sałatka grecka z sosem tzatziki,
fasola (gigantes plaki, coś jak nasza po bretońsku ;),
baranina i jagnięcina z ryżem i ziemniakami (suwlaki, czyli fascynujące połączenie, a mięso - wyborne!),
oraz miodowe pączki z sezamem (loukoumades - pycha!). A wszystko na bazie oliwy z oliwek produkowanej według starej kreteńskiej receptury.
Tego wieczoru nie mogło zabraknąć greckiej muzyki. Słuchanie dźwięków Bouzoukia umilili swoimi występami profesjonalni tancerze w tradycyjnych strojach z kilku greckich regionów. Każdy tego wieczoru, choć na chwilę, wyszedł na scenę i zatańczył krokami Greka Zorbę. Nie było chyba nikogo, kto by się nie odważył! A poznaliśmy przesympatycznych ludzi z różnych krajów - np. z Estonii.
     A do tego wszystkiego nielimitowana ilość greckiego wina. Już starożytni wierzyli, że wino wspaniale działa na umysł, dodaje czarodziejskiej mocy i jest afrodyzjakiem, dlatego tego słynnego napoju olimpijskich bogów nie mogło braknąć na stołach. Doskonała opcja dla osób, które kochają zabawę, hulanki i swawole... ;)
     Do zobaczenia na Santorini! :)

Komentarze

Popularne posty